NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » NARKOMANIA » MÓJ SYN BIERZE

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Mój syn bierze

  
Admin
01.08.2009 00:38:22
poziom 6



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: Admin

Posty: 1590 #298422
Od: 2009-6-1
Zaczął od "łagodnej trawki", a ja to zlekceważyłam. Nie postępujcie tak nigdy. Nie bagatelizujcie "zioła", bo ono wciąga jak bagno

Urodziłam syna, gdy miałam 35 lat. Ostatni dzwonek – powiedziała matka. Nigdy nie miałam w niej wsparcia, ale to rzeczywiście był ostatni dzwonek. Urodziłam tak późno nie dlatego, że tak chciałam.

Tak zdecydowała biologia, natura, geny, pan Bóg? Nie wiem. Poronienia, ciąża pozamaciczna, długie leczenie i kiedy już oboje z mężem zrezygnowaliśmy, począł się nasz syn!
Urodził się o czasie, duży, zdrowy. Dostał 10 punktów w skali Apgar – określającej stan dziecka po porodzie. Był piękny. Wszystkie radości i nadzieje ulokowaliśmy w nim. Byliśmy już wtedy dobrze ustawieni materialnie, duże mieszkanie w nowoczesnym bloku, niemałe dochody. Żyć nie umierać!

Problemy zaczęły się, kiedy syn poszedł do gimnazjum. Gimnazjum, to przekleństwo. Gdyby został w katolickiej podstawówce jeszcze dwa lata, miałby czas dojrzeć, dorosnąć. A tu nagle powiedziano mu, że jest już "młodzieżą". Uwierzył. Zaczęły się wagary, palenie papierosów i picie alkoholu. Byłam zrozpaczona. Wiedziałam, że za rogiem czają się narkotyki, ale nie wiedziałam, co robić. Wiedziałam, że pije, bo czytałam jego pocztę emailową. Wiem, że to okropne, naruszać cudzą prywatność, ale nie mogłam przestać, jak już raz tam weszłam. Poszłam do zaprzyjaźnionego psychologa. Powiedział mi: "Działaj, rób wszystko, żeby nie zaczął brać, bo lepiej o krok za wcześnie, niż o krok za późno".

Już wtedy zaczęła się sypać moja rodzina. Mąż, zapracowany i wciąż nieobecny, miał dla mnie tylko słowa krytyki. "Nie dopilnowałaś", "nie umiesz działać wychowawczo", "nie nadajesz się na matkę" itd. Na syna tylko krzyczał i wydawał zakazy. Zabierał mu telefon komórkowy, odłączał Internet. Myślałam, że powinniśmy prezentować wspólną postawę. Nie protestowałam. Jednak gołym okiem było widać, że z naszym dzieckiem jest coraz gorzej.

W połowie pierwszej klasy gimnazjum dowiedziałam się, że mój syn – dotąd najlepszy uczeń - opuścił się w nauce i wykazuje agresywne zachowania wobec kolegów. Jakoś mnie to nie zdziwiło! Wobec nas też zachowywał się arogancko. Przeklinał, śmiał się, gdy próbowaliśmy rozmawiać. Patrzyłam w jego oczy - złe, szydercze. Bałam się, że zaraz mnie uderzy.

W desperacji zaczęłam go śledzić. Zobaczyłam, jak siedzi za barem w jakiejś ciemnej knajpie z neonowym światłem i z przyjemnością zaciąga się papierosem.

I wtedy – niech mi Bóg wybaczy – odpuściłam sobie. Widziałam przecież, że mój 14-letni syn, moja duma i nadzieja, pali. Przeczuwałam, że "trawę", ale dla własnego komfortu postanowiłam udawać, że to "tylko" papierosy. Zostawiłam go tam! Wróciła do domu – nie uwierzysz! – uspokojona.

Skończyły się awantury, bo ja przestałam mieć do niego pretensje. Mąż też się uspokoił. Nie zawracałam mu zapracowanej głowy problemami z synem. "Widzisz, jak chcesz, to umiesz", mówił zadowolony, siadając przed telewizorem.

A syn się pogrążał. Zostawiał mi sygnały tak wyraźne, że kretyn by zauważył. Ale nie ja! Znajdowałam "zioło" wszędzie, ale trwałam w zaprzeczeniu, bo nie mogłam znieść przerażenia, myśli o przyszłości, stałych kłótni z mężem.

Otrzeźwił mnie dopiero rozwód. Mąż odszedł do młodszej kobiety, syn nie zaliczył drugiej klasy. Był stale zmęczony, zły, agresywny. Miał wilcze spojrzenie. Nie chciał jeść, albo jadł za troje. Często nie wracał na noc, ale ja, pogrążona z rozpaczy po rozpadzie małżeństwa, nie widziałam niczego. Byłam ślepa.

Kiedyś weszłam do jego pokoju, gdy spał. Była piąta po południu. Lato, upał. Leżał na pomiętej pościeli w spodniach i podkoszulku. Piękna twarz cherubina okolona blond włosami była wykrzywiona grymasem. Ręce i nogi rozrzucone, jakby zastygł w pół ruchu. Wtedy zobaczyłam na jego rękach ślady od strzykawki!

Cichutko zamknęłam za sobą drzwi. Byłam jak sparaliżowana. Poszłam do salonu, włączyłam telewizor i... zaczęłam płakać.

Łzy płynęły i płynęły, a ja nie mogłam przestać. Wypłakiwałam moje marzenia, moje wspomnienia pięknego chłopczyka, którego urodziłam i nadzieje na to, jakim będzie wspaniałym człowiekiem i podporą dla mnie na starość. Tego już nie ma, myślałam, pozwoliłam swojemu dziecku pogrążyć się w narkomanii, jestem zła, głupia, beznadziejna.
W telewizji przewijały się programy, ale ja nic nie widziałam. Płakałam i płakałam. Koło dziewiątej syn wyszedł z pokoju. Usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego ze zdumieniem, bo bardziej spodziewałabym się krzyku, agresji, złych, wulgarnych słów w rodzaju "matka, ty znów ryczysz" albo "głupia gęś, nigdy nie masz własnego zdania".

- Bierzesz? – spytałam cicho.

A on, znowu ku mojemu zdziwieniu, powiedział:

- Tak, mamo i bardzo chcę z tym skończyć. Pomóż mi.

To był pierwszy i jedyny raz, kiedy w tej jego narkomańskiej chorobie rozmawiał ze mną jak człowiek. Potem zaczął się horror.

Z domu zaczęły ginąć pieniądze, zginęła kamera i aparat fotograficzny, zginęło całe moje złoto. Byłam w rozpaczy. Nie miałam męża, z którym mogłabym dzielić rozpacz i odpowiedzialność.

Postanowiłam szukać pomocy u psychologa. Byłam na paru rozmowach, syn poszedł ze mną tylko raz. Nic to nie dało. Psycholog poradziła, żebym nie wpuściła syna do domu, kiedy wróci zaćpany nad ranem. Podobno to jest dobra metoda, bo póki ma w domu hotel, to się nie stara. Trzeba zostawić osobę uzależnioną samą sobie, żeby stoczyła się na dno, bo wtedy jest szansa, że się od dna odbije.

Była jesień, mroczna, deszczowa i zimna, kiedy wrócił nad ranem, choć miał być o 22. Nie wpuściłam go. Powiedziałam, że miarka się przebrała, że sam wybrał. Myślałam, że serce mi pęknie z rozpaczy. Stałam przy oknie i patrzyłam, jak układa się na ławce pod domem. Wiedziałam, że mu zimno, że jest głodny, że nie ma gdzie iść. Wpuściłam go.

Taka sytuacja trwała całą zimę. Nie mogłam zostawić syna na polu, nie mogłam go wpuścić, nie mogłam z nim rozmawiać. Byłam kłębkiem nerwów. Przybyło mi z dziesięć lat, posiwiałam i schudłam, wyglądałam jak anorektyczka.

Chodziliśmy, a częściej ja chodziłam sama, od lekarza do lekarza. Nie mówiłam nikomu o swoich problemach, bo i po co. Modliłam się, siedząc nocami na łóżku, szlochając i kiwając się. Już wtedy wiedziałam, że dla własnego komfortu psychicznego skazałam syna na śmierć. Obwiniałam siebie. Ćpał, uciekał, nie miałam z nim żadnego kontaktu.

Ile czasu minęło? Nie wiem. Którejś nocy znów weszłam do jego pokoju. Siedział na łóżku i strasznie płakał.

- Mamo, mam samobójcze myśli, wczoraj byłem na dworcu, chciałem się rzucić się pod pociąg, jednak brakło mu odwagi – powiedział, wtulając się w moje ramiona.

Byłam przerażona i zszokowana. Zgodził się pojechać ze mną do szpitala psychiatrycznego, ale nim dojechaliśmy, zmienił zdanie. Nie pomogły błagania ani rozmowa z lekarzem, chciał wrócić do domu.

Patrzyłam, jak moje dziecko się stacza i nie mogłam nic zrobić. A potem trafiłam wreszcie na dobrego terapeutę. Nie było łatwo. Liczyłam na dobre rady i jasne wskazówki, a tymczasem musiałam się przyznać do wielu błędów, musiałam mówić o wstydliwym, długo ukrywanym problemie. Pomogło. Zobaczyłam całość, a to dało nam szansę znalezienia właściwego rozwiązania.

Po raz pierwszy zrozumiałam, że nie ma gotowych rozwiązań, tylko takie, które trzeba wypracować, i nie ma też szybkich rozwiązań. Praca nad wyprowadzeniem dziecka ze ścieżki pogrążania się w nałogu i praca nad staniem się dla niego jak najlepszym, mądrym wsparciem – to zadanie rozpisane często na długie miesiące. Czasem lata. Trudno się pogodzić na starcie z taką perspektywą. Ale ułatwiła mi to świadomość, że już nie jestem sama. Pod wpływem terapii ustąpiło poczucie bezradności.

Psycholog poradził mi uczestnictwo w grupie innych rodziców. Tam znalazłam siłę, by dźwigać ciężar wychowywania dziecka. Wreszcie miałam z kim uzgadniać swoje pomysły, rozwiewać wątpliwości a jednocześnie miałam komu zwierzyć się w tych momentach, gdy wydawało mi się, że już nie dam rady. Dopiero wtedy też przekonałam się, że dziecka nie da się "oddać do naprawy". Trzeba walczyć razem z nim i zacząć od naprawiania samego siebie.

Znalazłam ośrodek Monaru. Zgodził się. Zawiozłam go na miejsce. Po miesiącu pojechałam go odwiedzić, a po dwóch był z powrotem. Uciekł. Powiedział, że się zabije, ale tam nie wróci.

Ile razy to przerabialiśmy? Nie wiem. Mimo grupy wsparcia wielokrotnie się załamywałam. Modliłam się. Pojechałam na pielgrzymkę do Częstochowy, błagałam na kolanach Boga o pomoc. Potem znalazłam w powrotnym autobusie książkę o egzorcyzmach. Z nudów zaczęłam ją czytać. Boże, wybacz, ale wzięłam do domu egzorcystę. Pomogło, jak umarłemu kadzidło.

Dziś mój syn ma 20 lat. Wychodzi z kolejnego ośrodka leczenia uzależnień. Był na kilku przepustkach w domu. Wydaje mi się, że jest na dobrej drodze – boję się powiedzieć, że został wyleczony. Narkotyki odebrały mu co najmniej 6 lat życia. Zaczął od "łagodnej trawki", a ja to zlekceważyłam. Nie róbcie tego nigdy. Nie bagatelizujcie "zioła", bo ono wciąga jak bagno. Po "marysi" jest fajnie, miło, ale szybko brakuje podniet. Obecnie dostępna marihuana jest bardzo mocna, to już nie jest "lajtowa" używka tylko mocny narkotyk, wzmacniany różnymi chemicznymi substancjami, a nawet – jak się dowiedziałam ostatnio - dodawaniem małych ilości ekstraktu salvi lub bielunia. To stanowi znaczne niebezpieczeństwo dla palących, nie spodziewających się takich efektów. Potem była amfa, hera, extazy. Nie wiem, co jeszcze. Dziękuję Bogu – bo to tylko jego zasługa – że mój syn jest na drodze wyjścia.

Wczoraj powiedział mi: - Dziękuję. mamo, że jesteś przy mnie.

wiadomości.onet.pl

_________________
A gdy serce twe przytłoczy myśl, że żyć nie warto,
z łez ocieraj cudze oczy, chociaż twoich nie otarto.
  
Electra28.03.2024 22:51:38
poziom 5

oczka

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » NARKOMANIA » MÓJ SYN BIERZE

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny

Marzycielska Poczta. darmowy hosting obrazków darmowy hosting obrazków