NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » PRZEMOC W SZKOLE I PRACY » PRZEPRASZAM, CZY TU BIJĄ?

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Przepraszam, czy tu biją?

Lucyna Bojarska
  
Admin
19.11.2009 12:04:12
poziom 6



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: Admin

Posty: 1590 #368799
Od: 2009-6-1
Czy polskie prawo pozwala nauczycielom bić uczniów?

Zapisy konstytucyjne są w tej kwestii jednoznaczne: nikt nie może być poniżany, poddawany torturom; zakazuje się też stosowania kar cielesnych.



Któregoś wieczoru zadzwonił do mnie kolega, nauczyciel, z którym pracowałam kiedyś w szkole dla młodzieży zagrożonej narkomanią. Był przerażony – w szkole podstawowej, do której chodzą jego dzieci, nauczycielom wolno bić dzieci. Pani dyrektor, do której poszli na skargę rodzice ukaranego w ten sposób ucznia, potraktowała ich twardo: szkoła jest renomowana, a jest dobra dlatego właśnie, że tu nie pobłaża się żadnym wykroczeniom. Kary fizyczne są – i będą stosowane – bo ich skuteczność jest dowiedziona. Jeśli komuś nie podoba się system wychowawczy – droga wolna. Może przenieść dziecko do innej szkoły.

Tydzień wcześniej, w młodzieżowym telefonie zaufania, rozmawiałam z ojcem chłopaka, który "dostał w zęby" od nauczyciela, który tą metodą "szybko i skutecznie" rozdzielał dwóch bijących się na korytarzu uczniów gimnazjum. Traf chciał, że ten, który dostał, to była ofiara "fali", która właśnie "pękła" i postanowiła nie dać się tym razem doprowadzić do łazienki, gdzie miała po raz kolejny uczestniczyć w nader ciekawych dla starszych chłopców eksperymentach z wykorzystaniem muszli klozetowej. Starszy chłopiec w zęby nie dostał, bo... był starszy.

Kiedy podwójnie poszkodowana ofiara, trzymając się za szczękę i głośno płacząc, usiłowała coś bełkotliwie powiedzieć, nauczyciel ryknął, budząc aplauz stojących wokół uczniów wyższych klas: "Do starszych zaczynasz, szczeniaku!?". Może i niegramatycznie, ale za to jakże pouczająco.
Nauczyciele muszą bić

Następnego dnia rozsierdzony ojciec poszkodowanego przyszedł porozmawiać z wychowawczynią. Sądził, że przekonanie jej, że to nauczyciel uderzył ucznia, będzie najtrudniejszą kwestią. Mylił się. Pani była w temat wprowadzona, nie trzeba jej było udowadniać, że jej kolega uderzył. Wszystko wiedziała "z pierwszej ręki", to znaczy od samego nauczyciela, który zaraz po zajściu skontaktował się z nią, aby przekazać, że jej uczniowi (temu pobitemu) należy obniżyć ocenę z zachowania za bójkę w szkole. Nauczycielka nie chciała słuchać wyjaśnień ojca. Pedagog w ogóle nie chciał rozmawiać w tej sprawie. A dyrektor był oburzony stwierdzeniem, że w jego szkole jest "fala". Bzdura. Nie ma żadnej przemocy, bo nauczyciele mają obowiązek reagować natychmiast i bardzo ostro. Tak, jak to miało miejsce w przypadku bójki wywołanej przez syna. W zęby dostał słusznie, ocenę też będzie miał obniżoną, bo mu się to należy. Nauczyciele muszą bić, bo sami czują się zagrożeni przez uczniów. Bandytyzmu się nie toleruje.
Tradycja bicia

Miesiąc przed tą rozmową przypadkiem usłyszałam w autobusie fragment rozmowy dwóch kobiet: w szkole, do której chodzą dzieci jednej z nich, zapowiedziano na wywiadówkach, że w związku z demoralizacją uczniów, nauczyciele będą stosowali kary fizyczne. Tak postanowiła rada pedagogiczna.

Słuchając tego, przypomniałam sobie wakacyjną rozmowę z pewnym młodym studentem. Jego znacznie młodszy brat chodził do szkoły podstawowej, w której również poinformowano rodziców, że "będzie się biło". Rodzice natychmiast podzielili się na dwa obozy: jedni zareagowali entuzjastycznie, drudzy twierdzili, że bić w ogóle nie należy. Dyskusja była ostra, obie strony wysuwały rozmaite argumenty. Mama mojego rozmówcy na początku nie zajęła stanowiska, uważnie wsłuchiwała się w argumenty obu stron. Już się zaczęła przychylać do poglądów stronnictwa "twardej ręki", kiedy dotarło do niej, że najwięcej ma w nim do powiedzenia były policjant, wyrzucony z pracy za pobicie po pijanemu zatrzymanego. W dodatku wszyscy wiedzą, że od lat stosuje przemoc wobec własnej rodziny. Policjant przytoczył stary jak świat argument: "Mnie nauczyciele lali i wyrosłem na porządnego człowieka". To zmroziło wahającą się mamę. Rodzina debatowała przy różnych okazjach, ale nie udało jej się wypracować jednoznacznego stanowiska.
Postawa rodziców

Wygląda na to, że niezdecydowanych rodziców jest najwięcej. To najczęściej ci, którzy w domu biją dzieci "umiarkowanie" (cokolwiek by to miało znaczyć) i tylko wtedy, kiedy "sytuacja bezwzględnie tego wymaga". Są jednak między niezdecydowanymi i tacy, którzy co prawda sami nie stosują wobec swoich dzieci przemocy, jednak uważają, że oprócz grzecznych dzieci, do szkoły chodzi tzw. margines, do którego nie przemawiają żadne zwyczajne metody wychowawcze, więc być może danie nauczycielom prawa do "przemawiania do nich w języku, który są w stanie zrozumieć", czyli języku siły, poprawi sytuację w szkole. Jednak wahają się, bo "być może", ale nie "na pewno"...

Krzysztof Brzeziński z Biura Rzecznika Praw Dziecka, opowiada o jeszcze jednym typie postaw rodziców. Jego zdaniem – najgorszym.

Bywa, że rodzice tzw. trudnych uczniów wzywani do szkoły, wysłuchują nauczyciela, a potem skracają rozmowę "odbijając piłeczkę" z powrotem na stronę szkoły. Przez chwilę narzekają na złe zachowanie swojego dziecka, a potem stwierdzają: "Pan mu przyłoży – ja pozwalam!". I teraz niech się martwi nauczyciel. Niech sobie radzi.
Tylko konkrety

Alicja Gryczyńska, pedagog szkolny z warszawskiej Pragi, zna takie przypadki z własnej praktyki. I uważa, że wbrew pozorom praca z takim rodzicem jest całkiem łatwa. Jedną trudność bowiem już mamy pokonaną: jest jasne, że rodzic stosuje w domu kary fizyczne. Kiedy pytamy ich o to wprost, nie chcą się przyznać, zaprzeczają.

Z takimi rodzicami rozmawiamy o konkretach. "Pan stosuje taką metodę, bo niektórzy mówią, że jest skuteczna. Ale proszę zobaczyć, jakie są efekty: pyskuje, przeszkadza na lekcjach, pali papierosy. Przy panu przez chwilę się hamuje, ale w szkole odreagowuje". –W jak najprostszy sposób staram się pokazać, że bicie się nie sprawdziło – mówi Alicja Gryczyńska – Nie osądzam, unikam ideologii. Tylko konkret. W końcu mówię, że to bicie doprowadziło do problemów. I proponuję pomoc. Na początek próba z motywacją pozytywną. "Proszę spróbować pochwalić. Nawet za drobiazg. Czasami trzeba się z tym namęczyć. Ale warto". To prawie nigdy nie zawodzi w przypadku rodziców, którzy najzwyczajniej nie znają innych metod, w ich rodzinie się biło, to i oni muszą bić, bo jak inaczej mieliby wychowywać dziecko? Gorzej z tymi, którym na dziecku nie zależy albo z klasycznymi sprawcami przemocy. Ale najgorzej jest wtedy, gdy nauczyciele włączają się w krąg przemocy otaczającej dziecko.
Co na to prawo?

Szkoła musi działać w granicach prawa. A prawo jest w tym przypadku stanowcze. Europejska Konwencja o Prawach Człowieka stwierdza: Nikt nie może być poddany torturom ani nieludzkiemu albo poniżającemu traktowaniu lub karaniu. Konwencja nakazuje podjęcie wszelkich możliwych kroków dla ochrony dzieci przed wszelkimi formami przemocy fizycznej. Wszelkie formy, to również te, które wiążą się ze stosowaniem kar. Mamy zrobić wszystko, by rodzice zrezygnowali z dyscyplinowania dzieci przy pomocy bicia, by wybierali metody skuteczniejsze i pozbawione "skutków ubocznych". A nauczyciele? Czy polskie prawo pozwala im bić uczniów? Ten problem rozwiązano w Konstytucji RP: Nikt nie może być poddany torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu i karaniu. Zakazuje się stosowania kar cielesnych. Zwolennicy "twardej ręki" szukają jakiejś furtki, która pozwoli im ominąć konstytucyjne zakazy.

Coraz częściej mówi się, że szkołom potrzebne jest rozporządzenie, umożliwiające nauczycielom stosowanie tzw. przymusu bezpośredniego. Długo nie mogłam pojąć, czego chcą mówiący o tym nauczyciele. Miałam wrażenie, że mówią o kilku rzeczach równocześnie, a ja nie mogę się zorientować, w którym momencie, o której. W końcu zrozumiałam.
Przymus bezpośredni

Rozmawiałam z wicedyrektorem szkoły, która ogłosiła, że "będzie biła". Na szczęście jeszcze nie zaczęła, bo nie było okazji. Po długiej i burzliwej dyskusji, "przymuszony, ale nie przekonany" dyrektor, wybuchnął: "Pani nie zdaje sobie sprawy, jaka teraz jest młodzież! Szkoły stają się niebezpiecznym miejscem. Musimy mieć środki, by nad tym zapanować. Państwo musi nam dać możliwość stosowania takich kar, które są skuteczne. Tymczasem kiedy my mówimy o zarządzeniu o stosowaniu przymusu bezpośredniego, całe liberalne towarzystwo jest przeciw". "O jakie zarządzenie panu chodzi?" "O takie, jakie mają poprawczaki. Nikt sobie nie zdaje sprawy, że my mamy te same dzieci, które są w poprawczakach. One u nas czekają na sprawę sądową, a potem na miejsce w zakładzie". Trochę to przesadzone twierdzenie, ale postanowiłam tym razem nie dać się zepchnąć na manowce. "Czytał pan to rozporządzenie?" Nie czytał.

Rozporządzenie to istotnie jest bardzo ważne dla placówek zajmujących się zdemoralizowaną młodzieżą. To są placówki, do których wychowanek nie trafia z własnego wyboru. Tam czuje się zniewolony, a to rodzi bunt. Wielu wychowanków nawykło do przemocy i nie wyobraża sobie innych metod załatwiania własnych spraw. To wszystko sprawia, że konflikty, które tam wybuchają, mają bardzo groźny przebieg. Pracownicy muszą interweniować, bo inaczej mogłoby dojść do tragedii. Zdarza się, że muszą obezwładniać, przytrzymywać, izolować. Ale kiedy stosuje się siłę fizyczną, bardzo łatwo przekroczyć wąską granicę między działaniem koniecznym a przemocą.

Rozporządzenie bardzo szczegółowo ustala, jak daleko mogą się posunąć pracownicy tych placówek w chwilach zagrożenia czyjegoś bezpieczeństwa lub dla zapobieżenia ucieczce. Chodzi o to, by wyraźnie oddzielić środki dopuszczalne od niedopuszczalnych. Repertuar tych pierwszych jest bardzo wąski. I na pewno nie ma tam nic, co zadowoliłoby pana dyrektora.

Po tej rozmowie jeszcze raz przeczytałam rozporządzenie, próbując ocenić, co z jego rozwiązań mogłoby przydać się w szkole. Bo "życie szkoły – szkołą życia", jak mawiał mój kolega. Wszystko, co zdarza się gdziekolwiek, prawie na pewno zdarzy się też w szkole. Znalazłam niewiele. Ale coś jednak może się przydać.

W szkole, nawet podstawowej, zdarzają się bójki, w czasie których któreś z dzieciaków wpada w szał – kompletnie się zatraca, jest gotowe walczyć do upadłego, bez względu na konsekwencje. Przebieg i skutki są groźniejsze w sytuacji, kiedy dziecko ma "doświadczenie bojowe" i – co na szczęście zdarza się w szkołach stosunkowo rzadko – jest uzbrojone w nóż, kastet lub łańcuch. Kiedy w taką desperację wpada grzeczny, długo maltretowany dzieciak, nie mający wprawy w walce wręcz, z reguły jest ona chaotyczna, a on sam nie jest w stanie skrzywdzić przeciwnika. Jednak bez względu na uczestników walki, nauczyciele mają obowiązek niezwłocznie ją przerwać.
Inni nauczyciele

Przytoczę historię z czasów, kiedy chodziłam do podstawówki. W szatni siedziało trzech chłopaków. Coś między nimi zaszło, bo nagle jeden z nich wyciągnął nóż i rzucił się na pozostałych. Ranni rzucili się do ucieczki, on za nimi. Zabrzmiał dzwonek i z klas wybiegli uczniowie. W gęstniejącym tłumie rozbawionych dzieciaków przepychali się uciekający i... zdesperowany chłopak wymachujący nożem. Biegnące w różnych kierunkach dzieci, wpadały na uzbrojonego, coraz bardziej tracącego kontrolę nad sobą, starszego chłopca. Nauczyciele zareagowali natychmiast. Samego obezwładniania nie widziałam. Jednak wieść o "nadzwyczajnej akcji" dotarła do nas szybko. Po szkole krążyły różne wersje zdarzenia. Nagabywani nauczyciele odpowiadali krótko i zwięźle: "A co was to obchodzi?" Jeśli już rozmawiali z nami na temat tej awantury, to gasili nasze próby roztrząsania przebiegu zajścia, a skupiali się na fatalnych skutkach noszenia do szkoły noży, braku panowania nad sobą itd. Robili wszystko, żeby nie podgrzewać sensacji. Nikomu nie przyszło do głowy, by roztrząsać z uczniami, z jaką zdemoralizowaną młodzieżą muszą pracować.

Czterdzieści lat temu nauczyciele bili: małe dzieciaki dostawały klapsy, starsze – linijką albo drewnianym piórnikiem po rękach, czasem podręcznikiem po głowie. I to uważano za problem. Musieli się z tym kryć, bo wiedzieli, że prawo nie zezwala na stosowanie w szkole kar fizycznych. W 1969 roku wypowiedział się na ten temat Sąd Najwyższy: "Wymuszenie przestrzegania wewnętrznych przepisów porządkowych (regulaminów, statutów itp.), wydawanych przez zakłady, instytucje lub organizacje w zakresie swego działania, w drodze stosowania środków przymusu osobistego (np. siły fizycznej), jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy zezwalają na to stanowiące wyraz woli państwa normy prawne. Żaden przepis wydany na użytek wewnętrzny nie może stanowić inaczej, wbrew obowiązującemu w państwie prawu (...), w zakresie zaś dotyczącym nauczania i wychowania w szkołach obowiązujące przepisy nie uprawniają do stosowania wobec uczniów siły fizycznej".

Dziś, kiedy prawo wyraźnie zakazuje bicia uczniów, wiele szkół próbuje omijać te zakazy i organizować życie szkoły wokół własnych reguł, w myśl których większy będzie mógł "skarcić" mniejszego. Oczywiście w imię ochrony zasad i poszanowania prawa. Czyli jak zwykle u sprawców przemocy.

Autor: Lucyna Bojarska
Tytuł: Przepraszam, czy tu biją?
Czasopismo Niebieska Linia, nr 3 / 2003
Źródło: www.niebieskalinia.pl
_________________
A gdy serce twe przytłoczy myśl, że żyć nie warto,
z łez ocieraj cudze oczy, chociaż twoich nie otarto.
  
Electra19.03.2024 10:23:19
poziom 5

oczka

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » PRZEMOC W SZKOLE I PRACY » PRZEPRASZAM, CZY TU BIJĄ?

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny

Marzycielska Poczta. darmowy hosting obrazków darmowy hosting obrazków