Narcyz się nazywam
Uzależnieni od samych siebie
Jolanta Białek, Lubomira Szawdyn

Spotkanie z narcyzem, to jak audiencja u jego wysokości króla. Masz jakieś pięć minut, żeby powiedzieć ze dwa, trzy zdania, a potem już tylko słuchasz i podziwiasz. Pierwsza rzecz, która mnie poraża w kontakcie z narcyzami, to brak jakiejkolwiek wdzięczności. Takie osoby nikomu nic nie zawdzięczają, do wszystkiego doszły swoją ciężką pracą i swoją wyjątkowością – mówi Lubomira Szawdyn.

JOLANTA BIAŁEK: – Trudno jest żyć z narcyzem? Czy w ogóle możliwa jest bliska więź z kimś, kto myśli tylko o sobie?
LUBOMIRA SZAWDYN: – Namnożyło się tych nazw: egoiści, sobki, narcyzi, single. Ale rzeczywiście żyje ich wśród nas coraz więcej. To są osoby, które nie tylko myślą wyłącznie o sobie, ale są naprawdę sobą zachwycone. No bo jak tu nie być sobą zachwyconym, skoro karierę wielką się zrobiło, ma się duże pieniądze, jest się pięknym i mądrym, niezwykle dobrym i szlachetnym, po prostu jest się ideałem. A ideał jest samowystarczalny. My – otoczenie – mamy małe szanse na jakąkolwiek relację: jesteśmy dopuszczeni bliżej, o ile jesteśmy potrzebni. Ktoś jest potrzebny, żeby się zachwycał i potwierdzał wyjątkowość takiego narcyza. Ktoś inny może być potrzebny, żeby potwierdzać jego dobroć i szlachetność, a jeszcze ktoś inny może po prostu coś załatwić itd. Już podczas pierwszego spotkania z nową osobą narcyz natychmiast ją klasyfikuje. On nie nawiązuje relacji tylko transakcje. Jeżeli już dopuszcza ludzi do siebie, to tylko po to, żeby ich wykorzystać.

Nie nawiązuje relacji, ale przecież żyje wśród ludzi, musi ich spotykać.
– Spotkanie z narcyzem, to jak audiencja u jego wysokości króla. Masz jakieś pięć minut, żeby powiedzieć ze dwa, trzy zdania, a potem już tylko słuchasz i podziwiasz. Ty narcyza nie interesujesz, twoje sprawy nudzą go śmiertelnie. Poza tym narcyz przebywając z tobą, ma poczucie, że traci swój drogocenny czas. Bo ten czas jest po to, żeby pójść do kosmetyczki, a jeszcze lepiej do SPA, żeby poćwiczyć, pójść na tenisa, na basen, żeby pracować, bo w ten sposób rozwija się karierę i zarabia pieniądze i ma się ich jeszcze więcej. I to nie ma nic wspólnego z wyścigiem szczurów, bo to już nie ten poziom. Narcyz nie musi się z nikim ścigać. Jest już właścicielem lub współwłaścicielem czegoś, ma dom, mieszkanie, wszystko ma. Chce sobie kupić konia, to kupuje, chce jechać do Peru, to jedzie.

Jeżeli tak wiele osiągnął, to jest chyba godzien podziwu...
– Narcyzowi na tym podziwie zależy najbardziej. Dlatego usłyszysz niejednokrotnie: sam sobie to wszystko zawdzięczam. Pierwsza rzecz, która mnie poraża w kontakcie z narcyzami, to brak jakiejkolwiek wdzięczności. Tacy ludzie nikomu nic nie zawdzięczają, do wszystkiego doszli swoją ciężką pracą i swoją wyjątkowością. A wyjątkowi byli i pracowali na to, co teraz mają, niemal od kołyski. Czasami mam wrażenie, że oni sami się urodzili, sami wychowali i uczyli się od samych siebie. Oni sami do wszystkiego doszli. SAMI.

A rodzice?
– Rodzice, to najczęściej ciężka patologia. Cóż oni narcyzowi dali? Tylko życie. Są przecież tacy niewykształceni, niezaradni, niczego w życiu nie osiągnęli, nic nie mieli, zwykli nieudacznicy – i pojawia się wyniosła pogarda. Albo czasami litość z odcieniem wyższości: moja biedna mama, tata biedny alkoholik. Za tą pogardą idzie odcięcie się od rodziny: bo chcą mnie wykorzystać. To odcięcie musi nastąpić, bo przecież ta cała rodzina nie pasuje do świata narcyza.

Kiedy następuje to odcięcie? Czy wtedy, gdy ma już wszystko i ma poczucie własnej wyjątkowości, czy wcześniej – odcina się, bo nie chce być taki jak oni, bo czuje w sobie moc?
– Czasem już w dzieciństwie pojawia się taka pazerność i niesprawiedliwa rywalizacja, a czasem później. I to jest proces, to się nie dzieje nagle. Potencjalnemu narcyzowi nie wystarcza zaspokojenie podstawowych potrzeb, on chce więcej. I to nie musi być chciwość materialna, ale na przykład chęć bycia najmądrzejszym, chęć robienia najwspanialszych rzeczy.
Jeżeli rzeczywiście człowiek staje się bardzo mądry i robi wspaniałe rzeczy, to trudno mu to wyrzucać?
– Problem jest w tym, że narcyz nie pomoże swojej schorowanej matce, ale wyłoży dużą kasę na jakąś fundację, by potem niby mimochodem w jakiejś rozmowie w większym towarzystwie o tym wspomnieć. Żeby inni zobaczyli, jaki jest wspaniały i szlachetny. Przecież gdy będzie pomagał matce, nikt się tym nie zachwyci.

Jeżeli nie pomoże matce, to nie będzie czuł, że jakoś niewłaściwie postępuje? Przecież każdy ma sumienie?
– I to jest istota narcyzmu. Bo trzeba tak siebie oszukiwać, żeby to sumienie wyciszyć. Trzeba umieć wynajdywać sobie powody, argumenty dla swoich działań. Trzeba wywieść siebie na takie manowce, żeby uciszyć sumienie i spać spokojnie.

I rzeczywiście sumienie ma się czyste? Żadnego poczucia winy, żadnych wyrzutów?
– Absolutnie żadnych. Bo oni tyle dają światu, cały świat mają na głowie... a matką może się ktoś inny zająć. Nie widzą, że pomagają po to, aby myśleć o sobie dobrze. Pomagają, bo wiedzą, że inni będą myśleć o nich jako o wspaniałych i szlachetnych ludziach. Narcyzi są największymi manipulantami. Bo manipulują samym sobą.

Na czym polega manipulacja samym sobą?
– Na tym, że zapomina się o wartościach. Nagina się je do swojej sytuacji. Człowiek zaczyna oszukiwać. Oczywiście, nie uważa swoich postępków za oszustwo: przecież on – taki wspaniały – nie skalałby się oszustwem. Inni są oszustami, kłamcami, on nie. A przecież cały czas oszukuje siebie. Oszukuje też każdego napotkanego człowieka.

Przed narcyzem trudno się obronić?
– Bardzo trudno. Bo narcyz wytrąca ci broń z ręki, mówiąc, ile dla ciebie robi, jak ci pomaga, jak cierpi dla ciebie. Ale nigdy nie usłyszysz, ile on ma zysków z tego. Jaki czuje się piękny umysłowo, fizycznie i duchowo. Pomagając ci, całym sobą mówi: zobacz, jestem wspaniały. Narcyz uważa, że inni pod każdym względem są brzydsi, gorsi, głupsi. Niegodni szacunku. Nie zdaje sobie sprawy, że uwielbienie siebie jest oznaką przede wszystkim braku szacunku do siebie. Narcyzi są niesprawiedliwi wobec siebie, nie szanują siebie i siebie nie kochają.

Ale to jest jakiś paradoks. Wydaje się, że narcyz tylko siebie kocha i tylko siebie szanuje.
– W momencie, gdy odchodzę od możliwości bycia w relacji z ludźmi lub dopuszczam do tej relacji niektórych – tylko tych, którzy mnie wielbią, patrzą z podziwem i zachwytem – to narażam się na śmieszność. Dla wszystkich, którzy nie są moimi fanami, jestem po prostu śmieszny. I tu jest brak szacunku. To że są niesprawiedliwi, to jest oczywiste, przecież nie oceniają się sprawiedliwie, nie korygują się, nie znają siebie, widzą siebie takimi, jakimi chcą się widzieć. Wydaje im się, że są szczerym złotem, a są zwykłą blachą. Zafundować sobie kult samego siebie, to jest dopiero niesprawiedliwość. Człowiek zamyka sobie dostęp do siebie.

Może rzeczywiście siebie nie zna, ale na pewno siebie kocha.
– Uwielbienie samego siebie, to nie jest to samo co miłość. Ludzie, którzy patrzą na narcyzów z zazdrością, nie wiedzą o tym. Kult samego siebie jest rzeczą potworną, bo człowiek oddala się od siebie, nie wie naprawdę, kim jest. Tworzy sobie swój wyidealizowany portret, wpatruje się w niego i myśli, że taki jest w rzeczywistości. A tu życie pokazuje mu raz po raz, że tak nie jest. Ta konfrontacja jest bardzo bolesna. Albo czasami czegoś im w tym wspaniałym świecie zaczyna brakować. Pojawia się dyskomfort, bo skoro jestem taki wspaniały, to dlaczego nie mam męża/żony, przecież byłbym idealnym mężem/żoną, matką/ojcem. A nie jestem, bo nie wiadomo dlaczego nie udaje mi się z nikim związać. I wtedy szuka się pomocy specjalisty.
Ale gdy narcyz przyzna się, że potrzebuje pomocy, to jest już jakaś skaza na doskonałym autoportrecie?
– Narcyz nie odbiera tego jako skazy. Gdy straci pracę, gdy żona odejdzie, gdy odejdzie kolejna partnerka, gdy coś tam się zawali, to on tego po prostu nie rozumie. Przychodzi nie dlatego, że cierpi, ale dlatego, że chce zrozumieć, co się stało. Mówi: coś we mnie jest nie tak. Gdy słyszę takie stwierdzenie, to już węszę, czy przypadkiem nie mam do czynienia z samouwielbieniem. Bo to oznacza, że wszystko do tej pory było „bardzo tak” i tylko to jedno zaczyna uwierać. I wtedy szukam. To znaczy pacjent szuka, a ja mu tylko trochę pomagam.

Czego szuka?
– Swojej tożsamości. Bardzo często okazuje się, że wizyta u mnie jest pretekstem, żeby tak naprawdę odszukać siebie. Narcyzom jest bardzo trudno wejść na tę drogę. Bo po co mają się uczyć, po co mają się zmieniać, skoro są doskonali? I kto może ich uczyć, skoro wszyscy są głupsi?

No ale jednak przychodzą. Jak narcyz odnajduje swoją tożsamość?
– Musi przepracować wszystkie stany: co to znaczy być ojcem, matką, dzieckiem, żoną, mężem, mężczyzną. Wtedy może zobaczy, kim jest. Chodzi o to, żeby doszedł do tego najważniejszego, w czym był wychowywany, do przykazania: Szanuj ojca swego i matkę swoją. Do tego podczas terapii musimy wrócić. Bo kiedyś jego rodzice z różnych powodów stracili w jego oczach, hierarchia została zburzona.

Brak hierarchii i związana z tym względność wartości wydają się powszechne.
– Jeżeli dziecko, mając 3, 6, 10 lat, czuje się mądrzejsze od dorosłych, czuje się wszechmogące, czuje się rodzicem swoich rodziców, to nie powinno nikogo dziwić, że wyrasta na narcyza. Nie może być inaczej. A gdy później sobie poczyta różne lektury psychologiczne o toksycznym wpływie rodziców, to utwierdzi się w przekonaniu, że jego prawda jest jedynie słuszna i od rodziców to lepiej z daleka. Przestaje obowiązywać zasada: Szanuj – rodzica, dorosłego, starszego. To takie niemodne. A przecież szacunek do rodziców przekłada się później na szacunek do przełożonego, szacunek do podwładnego, szacunek do drugiego człowieka w ogóle. To są prawidła, które powinny wyznaczać relacje z drugim człowiekiem.

A może trzeba te prawidła na nowo zdefiniować, bo ludzie już ich nie rozumieją?
– Nie rozumieją, co to jest szacunek, sprawiedliwość, miłość? Przecież to są podstawy. I nawet gdy się wzrusza ramionami, że to anachronizm, że nas to już nie dotyczy, bo my jesteśmy tacy nowocześni, to przychodzi taki moment, kiedy nagle się okazuje, że bez tych podstaw nie można żyć, że jest pustka.

Czy można przebić się przez narcyzm?
– Nie ma takiej możliwości. To jest mur. Jeżeli chce się być z narcyzem, to trzeba go uwielbiać, trzeba patrzeć w niego jak w obrazek, nie można mu powiedzieć, że robi coś źle. Wiele małżeństw się rozpada, bo żony czy mężowie myślą, że zmienią swoich partnerów. Nie zmienią, to jest złudne myślenie. Przecież narcyz nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest narcyzem. Trzeba pomyśleć, że po prostu stawia bardzo wyraźne granice i odpuścić.

Chyba jednak w takim związku nie ma mowy o głębszej więzi?
– Nie ma, to oczywiste. Dopóki narcyz nie dostanie kulką po pacierzach i nie przetrąci mu się tego i owego, to praktycznie nie ma szans na dotarcie do niego. I dlatego myślę, że ta grupa należy do pięknie określonych w katolicyzmie ludzi powołanych do samotności.

Gdzie przebiega granica między zdrową wysoką samooceną a narcyzmem?
– W szacunku, miłości i sprawiedliwości. Jeżeli w życiu są te wartości, to one wszystko zweryfikują. Każdy odcień pogardy, każdą chęć wyzysku drugiej osoby, każde nadużycie.
Co to jest szacunek?
– Szacunek zaczyna się od poznania. Nie mogę szanować czegoś lub kogoś, czego nie znam. Najpierw więc musi być refleksja o sobie samym – nie szanujemy siebie tak bez powodu, tylko za coś. Pewnych swoich zachowań nie lubimy, wstydzimy się ich i za to siebie nie szanujemy, a za pewne zachowania, umiejętności, relacje szanujemy się. Ale mamy w to wgląd. Osoby, które szanują siebie, nie muszą uczyć się asertywności, one po prostu są asertywne. One siebie szanują – swoje zdrowie, swój czas, wiedzą, że na tej ziemi są krótko, szanują to, co robią, szanują też innych. A jeżeli szanują innych, to potrafią odmawiać, nie raniąc. Niektórych bardziej cenią, innych mniej. Ale szanują i dlatego inni ich też szanują. Bo to jest relacja zwrotna. Jak podchodzę do kogoś z szacunkiem, to jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś mnie obrazi. Może się zdarzyć, ale prawdopodobieństwo jest mniejsze. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – to prawda, którą trzeba pamiętać.

Trzeba pamiętać, ale też chcieć tego drugiego w ogóle dostrzec...
– Szacunek równa się pokorze. Ludzie dlatego nie szanują siebie ani innych, bo uważają, że pokora to jest frajerstwo. Gdyby zajrzeli do słownika, to przekonaliby się, że tak nie jest. Ale im się nie chce. I jeszcze usprawiedliwiają się, że nie mają czasu, bo życie tak pędzi. A to nie życie pędzi, tylko ludzie są niechlujni i leniwi. Trzeba chcieć się uczyć.

A czym jest sprawiedliwość?
– Sprawiedliwość, to inaczej uczciwość. Osoba sprawiedliwa jest uczciwa w stosunku do siebie i do innych. Ma rozeznanie w dekalogu, wie, co to jest dobro, a co zło, dlatego nie rani siebie i nie rani innych. To jest najważniejsze. Jeżeli nie krzywdzę innych, nie krzywdzę siebie, znam swoje granice i ich nie przekraczam, mam kontrolę nad swoim życiem, ale powstrzymuję się przed kontrolowaniem cudzego życia, czyli potrafię uszanować czyjeś granice – to jestem sprawiedliwa. Osoba niesprawiedliwa jest oszczercą albo plotkarzem, albo zawistnikiem, zazdrośnikiem, wykorzystuje innych, siebie poniża, albo siebie wywyższa. Tu nie potrzeba żadnych definicji, to jest proste jak konstrukcja cepa.

Gdyby było takie proste, to wszyscy byliby sprawiedliwi. A przecież nie są.
– Nie są, bo są leniwi. To nie jest tak, że nie wiedzą, tylko nie chce im się. Pierwsze, czego uczę moich pacjentów, to odróżniać uczciwie chęć od niechęci. Jeżeli mówię: nie da się, nie mogę, to jestem nieuczciwa. A jeżeli mówię: nie chce mi się – to jestem uczciwa i sprawiedliwa. Nie zawsze musi mi się chcieć, ale przyznaję się do tego, nie zasłaniam się tym, że „nie da się”. Nie okłamuję, nie kręcę.

Narcyz przecież nie kręci. Mówi wprost, że nie ma ochoty z kimś rozmawiać, więc jest uczciwy.
– Nie jest uczciwy, bo nie wie, kim naprawdę jest. Jest głuchy i ślepy, a myśli, że ma doskonały wzrok i słuch. Tak naprawdę cały czas w tej rozmowie krążymy wokół tematu praw i obowiązków. Jeżeli jest jakiś porządek hierarchiczny, w którym wszyscy – starsi i młodsi – wiedzą, gdzie i jakie mają miejsce, to relacje oparte są na sprawiedliwości i szacunku. To wszyscy wiedzą, jakie względem kogo mają obowiązki.

Ale teraz ludzie nie myślą o obowiązkach. Uważają, że życie jest za krótkie, żeby się przejmować kimś innym niż sobą. Pracują ciężko, więc im się należy.
– Namawiam wszystkich, aby się zajęli sobą, aby byli dobrzy dla siebie, aby kochali siebie. Bo człowiek pogodzony ze sobą doskonale wie, co mu się należy, ale też wie, co należy się innym. Wśród takich ludzi łatwiej się żyje. Czyż nie o to w życiu chodzi?


  PRZEJDŹ NA FORUM